Witam wszystkich w trwającym już trzeci tydzień roku szkolnym! Obyście nie byli zawaleni pracą domową w takim stopniu, w jakim jestem ja. I obyście nie pisali postów na bloga, w czasie, w którym powinniście ją robić. Zanim przejdę do tematu notki, czas na nie tyle anegdotę, a niedawno odkrytą prawdę, mianowicie: jestem prawdziwym antytalentem jeśli chodzi o chemię, co miałam okazję sprawdzić podczas niekończących się posiedzeń przy pracy domowej. I co mam okazję sprawdzać w tym tygodniu, gdyż chemik-sadysta, wykoncypował, że sprawdzian z drugiej klasy na początku trzeciej, będzie wprost znakomitym pomysłem... Nie muszę Wam chyba mówić, że trochę się pomylił.
Anyway, dzisiejszy post będzie inny od wszystkich dotychczas przeze mnie tu opublikowanych i będzie częścią większej całości. Teraz, bez zbędnych ceregieli zapraszam do lektury i wyrażenia swojej opinii w komentarzach.
Anyway, dzisiejszy post będzie inny od wszystkich dotychczas przeze mnie tu opublikowanych i będzie częścią większej całości. Teraz, bez zbędnych ceregieli zapraszam do lektury i wyrażenia swojej opinii w komentarzach.
Pociąg
z łoskotem wjechał na stację, obnażając swe odrapane z farby ściany oraz
nieumyte okna, pełne zmęczonych twarzy spoglądających przez nie. Po chwili,
twarze zaczęły tłumnie wysypywać się z wagonów, zyskując przy tym ciała okryte
znoszonymi płaszczami, kurczowo ściskające wymięte aktówki w dłoniach. Teraz
dwudniowe męskie szczeciny oświetlane są przez obskurne, kołyszące się na
suficie, lampy, a makijaże na twarzach kobiet przypominają raczej upiorne
maski. A jednak ona jest w tym tłumie, kroczy dumnie, nie zwracając na niego
uwagi. Choć tak niepasująca, wtapia się w niego i na krótki moment, stają się
jednością, nie można już ich rozróżnić. Wszyscy tłumnie gnają w kierunku
wyjścia, potykają się na stopniach, kołyszą siatkami pełnymi zakupów i pchają
się, jakby znalezienie się na powierzchni o pięć sekund wcześniej od reszty,
miało ich zbawić
I właśnie wtedy, ona wyrywa się z tłumu,
szturcha bezbarwnego mężczyznę płynącego obok i rzuca się w stronę ostatniego
wolnego skrawka peronu.
Teraz,
niedbale opiera się o budkę telefoniczną, relikt przeszłości, patrząc jak tłum
wokół rzednie. A gdy mijają ją ostatni
pasażerowie, jakby bezwolnie, jej usta układają się w drwiący uśmiech.
Zapala
papierosa i przez krótką chwilę, kiedy płomień odbija się w jej oczach i szybko
prześlizguje po policzkach, bystry obserwator może wyczytać z jej twarzy ślady
emocji. Znużenia? Zniecierpliwienia? Tego obserwator nigdy się nie dowie, a jedyne
co będzie mógł zrobić to podążyć za tłumem z wątłą tylko nadzieją, że jeszcze
kiedyś ją zobaczy i świadomością, że to i tak nigdy się nie stanie.
Teraz, przenikliwym wzrokiem ogląda
otoczenie, badając każdy słup i każdą wyszczerbioną płytkę, gdy nagle znajduje
interesujący obiekt obserwacji. Rozchełstany chłopak w płaszczu zdecydowanie
zbyt lekkim jak na wyjątkowo chłodny koniec sierpnia, musiał wysiąść z kolejki
jako ostatni, gdyż teraz niespiesznie szedł wzdłuż całkiem pustego peronu.
On
jeszcze nie wie, co się zaraz wydarzy, idzie spokojnym, choć trochę chwiejnym
krokiem, jakby zaraz miał potknąć się o własne nogi. Nie myśli o niczym, swoją
uwagę skupia tylko na tym, by jak najszybciej wydostać się z tych duszących go
podziemi. Wie, że pewnego dnia wejdzie tu już raz na zawsze, wejdzie i nie
wyjdzie, wejdzie i zapomni o błękicie porannego nieba przeciętego smugą
odrzutowca i o słońcu wschodzącym nad miastem i jego promieniach szkliście
odbijających się w rzece. Ale ten dzień jeszcze nie nadszedł.
Lekko
wskakuje na pierwszy stopień schodów, poprawiając klasycznie kraciasty szalik,
po czym równie niedbale kontynuuje wędrówkę. Nagle zauważa świdrujący go wzrok,
który bez zastanowienia odwzajemnia. Stoi teraz na szczycie schodów,
uczestnicząc w najbardziej niedorzecznym pojedynku na spojrzenia. Na twarzy
dziewczyny zaczyna igrać coraz bardziej bezczelny uśmiech, ale on jakby go nie
widział. Zauważa tylko na wpół wypalonego papierosa i blond loki kontrastujące
z czarnym trenczem. Gdy nagle do jego głowy wdziera się ogłuszający szum, a
jakaś ogromna masa powietrza popycha go do przodu. W ostatniej chwili, udaje mu
się nie upaść, z trudem łapie równowagę, gdy zdaje sobie sprawę, że ona już na
niego nie patrzy. Przegrał. Na odchodnym rzuca mu już tylko ostatni drwiący
uśmiech i odwraca się, a fala pasażerów z następnego pociągu beznamiętnie omywa
go.
Czekam na wasze opinie w komentarzach!