I tak oto, po ponad miesiącu, wracam do świata żywych! Ten post będzie (jak zawsze) chaotyczną mieszanką różnych tematów, bo (oczywiście) nie mogłam zdecydować się na jeden. Będą więc wakacje, seriale, moje chwalenie się (skromność jest przereklamowana) i wszystko, co mi jeszcze przyjdzie do głowy.
(wybaczcie tą przecudną ostrość zdjęcia, ale jest to tylko i wyłącznie z powodu mojego nierozgarnięcia i zamiłowania do bawienia się przyciskami lustrzanki. Ten, widocznie wyłączał ostrość)
Jak widzicie (albo i nie), pierwszym punktem moich kanikuł był Petersburg (Piotrogród, Leningrad, Piter, niepotrzebne skreślić). Nie będę się za długo rozwodzić nad atrakcjami turystycznymi miasta, czyli Soborem jakimś tam (profesjonalizm wypowiedzi przede wszystkim), białymi nocami (tylko w czerwcu/lipcu), Peterhofem (powyżej), Ermitażem itd. itp. Skupię się na miejscach, które szczególnie mi się spodobały, a nie są szczególnie turystyczne i różnicach z Warszawą.
Pierwszą ogromną różnicą będzie moim zdaniem metro: każdy, jeśli nie jechał, to z pewnością słyszał o naszych stołecznych dwóch cudownych nitkach. Otóż, w Piotrogrodzie jest ich pięć (dobra, cztery, ale piąta w budowie) i wg Wikipedii jest to również jeden z najgłębiej położonych systemów metra na świecie. Czym to skutkuje? Niekończącym się zjazdem schodami ruchomymi, które dosłownie pędzą, także jeśli stracisz równowagę, to zapraszamy do szpitala, bo raczej ciężko będzie samemu się pozbierać. Co do metra, kolejną istotną różnicą jest wygląd stacji: w Warszawie (mówię o pierwszej linii) wszystkie poza Placem Wilsona są szpetne, w Petersburgu - wręcz przeciwnie. Zdarzają się stacje marmurowe, pełne kryształowych żyrandoli, a niektóre są jeszcze ciekawsze, np. Majakowskaja (btw zastosowano tam tzw. system "automatycznie rozsuwanych drzwi peronowych", co z polskiego na nasze oznacza tyle, że nie widzisz nadjeżdżającego pociągu, otwierają się tylko obite czymś dziwnym drzwi). Wspominam o Majakowskiej tylko z powodu mojego sentymentu do poety, o którym swego czasu robiłam prezentację, a tak już całkiem na poważnie to "Obłok w spodniach" był całkiem sensownym futuryzmem.
W Petersburgu panuje również zdecydowanie odmienny klimat (i nie chodzi mi o to, że jest zimniej), a mianowicie jest to miejsce znacznie bardziej artystyczne niż chociażby Moskwa (o Polsce już nie wspominając). Na każdym skwerze koncert, a pod Ermitażem udało mi się nawet posłuchać utworów legendarnego KINO (post o tej grupie), na Newskim starsi panowie grają w szachy (oczywiście nie spodziewajcie się żadnych koncertów i innych atrakcji przed północą, bo Petersburg szczególnie w okresie białych nocy, nigdy nie śpi), a wokół pełno jest różnorakich muzeów, od Ermitażu i Muzeum rosyjskiego, do muzeum Puszkina, czy Nabokowa, do tego można jeszcze wstąpić do jednej licznych księgarni o naprawdę bogatym asortymencie książek o impresjonistach i zresztą nie tylko.
To, czym się miałam chwalić jest zdany na ocenę A egzamin FCE i wg nowych standardów Cambridge znam na angielski na poziomie C1 (zaawansowanym).... przynajmniej teoretycznie, zobaczymy jak w praktyce. Dochodzę również do wniosku, że pisanie teraz o całej reszcie pierdół, które miały być w tym poście jest bez sensu i znajdą się one w kolejnej notce. A teraz żegnam i idę opłakiwać mój nowy plan lekcji (ah, jak ja nie mogę się doczekać dziewięciu lekcji w piątki).