Witajcie! Wracam do Was z kolejnym postem, tym razem o tematyce sezonowej, czyli oczywiście świątecznej! Ale zanim do tego przejdziemy, możecie przejrzeć sobie moje świąteczne posty z poprzedniego roku, kiedy to udało mi się nasmarować aż trzy:
(Wybaczcie te mało świąteczne zdjęcia, ale po pierwsze sercem jestem wciąż na Bali, a po drugie jestem zbyt leniwa na robienie nowych zdjęć)
Jak widać, temat przedświątecznego amoku opisałam już w grudniu Anno Domini 2014, jednakże konsumpcyjny szał jest sytuacją powtarzającą się rokrocznie, więc raz jeszcze nie zaszkodzi. A mianowicie: jako, że moja przerwa świąteczna rozpoczęła się dzisiaj (tzn. w poniedziałek, pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze w tym tygodniu idą do szkoły), mogłam się do woli obijać w domu. Jednakże, babcia poprosiła mnie, żebym pojechała z nią do Auchana czy innego Carrefoura, a ja, nie chcąc być wyrodną wnuczką, zgodziłam się na to. To była chyba trauma większa niż wycieczka do Almy rok temu. Zaczęło się już w autobusie, wypchanym studentami (w sumie to nic dziwnego, bo mieszkamy blisko uczelni) i (niespodzianka!) nieodłącznymi starymi ludźmi, którzy z jakichś tajemniczych powodów jeżdżą autobusami w poniedziałkowe (dla ścisłości to w każde możliwe) poranki. Tak więc klasyka: zmęczone torebusie na siedzeniach i stanie na samym środku przejścia. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Gdy tylko hala supermarketu pojawiła się na horyzoncie, moja babcia, z instynktem rasowej klientki, która nie da się oszukać, pospieszyła w kierunku jakiegoś tajemniczego namiotu, jak się później okazało, z napisem "karpie". A więc szykuje się bieganie po L'eclercu w martwą rybą w siatce. Nice. Jeśli ochroniarze zatrzymają nas przy wejściu/wyjściu, naprawdę nie będę wiedziała jak to wytłumaczyć. Chyba sama zamienię się ze wstydu w karpia. Anyway, żeby uniknąć takiej sytuacji, moja babcia inteligentnie podeszła do miłego pana ochroniarza, wyciągając siatkę nieznacznie w jego stronę z pytaniem: "Z karpiem?" i uroczym uśmiechem starszej pani na ustach. Na to osobliwe pytanie, miły pan ochroniarz osłupiał, a po chwili ze zrezygnowaniem kiwnął głową. Babcia nie była chyba pierwszą klientką z karpiem tego dnia.
Po przekroczeniu bram (czy też pikających bramek) supermarketu, znalazłam się w samym sercu wspomnianego już świątecznego amoku, tym razem w edycji 65+. Wszędzie dookoła miotali się dziadkowie, a babcie uniemożliwiały przejście innym, oglądając wszystkie możliwe rodzaje czekoladowych mikołajów. Naprawdę, chyba największa autobusowa tajemnica została rozwiązana. Przyznaj się, ty też (choć raz) jadąc do szkoły zastanawiałeś się, gdzie ci wszyscy starzy ludzie jadą o tej godzinie. Otóż, jadą oni do supermarketu. Ja to chyba powinnam zostać Sherlockiem Holmesem XXI wieku.
Mam nadzieję, że spodobała Wam się ta barwna anegdotka o mnie postawionej w sytuacji iście kafkowskiej, bo to (uwaga!) jeszcze nie koniec moich przedświątecznych przygód! Wczoraj okazało się, że choinka w mieszkaniu mojego taty uschła. W sumie nic dziwnego, bo została kupiona dwa tygodnie temu (tak się kończy kupowanie choinki na początku grudnia). Trzeba więc było jechać kupić dwie choinki, co skończyło się dwoma godzinami jazdy samochodem w tę i z powrotem na dystansie 5 kilometrów i dziwnymi minami na twarzach sprzedawców choinek. Do tego, choinki przez nas wzięte musiały być jak największe przez co, mój kochany tata prawie przyłożył mi świeżym i pachnącym drzewkiem w lica. Jeśli jego szatański plan by się powiódł, a ja nie uchyliłabym się w porę, trzy stówy poszłyby na choinki, a kolejne trzy na dentystę i nowe trzonowce.
(ten pies nie jest mój obviously, nie śmiałabym zdradzić moich kotów)
To już chyba wszystkie moje świąteczne przygody, mam nadzieję, że się nie nudziliście i że przynajmniej Wy nie musicie robić świątecznych zakupów! Tymczasem wesołych świąt, a przed Nowym Rokiem szykuje się jeszcze jeden, lub może aż dwa posty!